Post z serii "muszę bo się uduszę".. kierowany głównie do osób, które mają za sobą wykończeniówkę lub są na jej etapie. Czy Wy też mieliście/macie serdecznie dosyć?
Kogo jak kogo, ale mnie nic miało nie złamać ani zniechęcić do budowy domu. Miałam dosłownie ekipy ustalone od A do Z, z kalendarzem w ręku, wszystko zaplanowane co do najmniejszego szczegółu. Miałam wrażenie, że jestem przygotowana na wszystko i będzie idealnie. Nie wiem jakim cudem się to wydarzyło, ale z wielkiej euforii i ekscytacji z budowania domu, wszystko zmieniło się w płacz, afery, nieprzespane noce i ciągły stres. Zostaliśmy oszukani przez firmę od podłogi i chyba od tego się zaczęło psuć, nie chce mi się nawet opisywać całej historii bo to po prostu przechodzi ludzkie pojęcie. Już jest niby ok, przełknęliśmy duże straty finansowe, nowa firma układa panele i teoretycznie powinno być ok. Ale ja od tego momentu nie umiem się tym wszystkim cieszyć, teraz dosłownie wszystko doprowadza mnie tam do szału. Wystarczy, że zauważę mały szczegół nie po mojej myśli i od razu wpadam w dziki szał.
Ludzie którzy wprowadzają się na "gotowe" do domu wielu rzeczy nawet nie zauważają i nie analizują, a budując i urządzając dom od podstaw człowiek skupia się na każdym najmniejszym dziadostwie, którego nikt normalnie by nawet nie zauważył. To też na pewno zależy od charakteru bo mój mąż ma na przykład na to wszystko szczerze mówiąc wywalone a ja odchodzę od zmysłów bo fachowiec wlazł mi w butach na nową wykładzinę w sypialni. Albo, że położyli panele na 1/2 a nie na 1/3 i niby jest ok i nie rzuca się to w oczy, szczególnie jak będą meble, ale ja i tak ciągle skupiam się na negatywach.
Marzę o tym, żeby to się wreszcie skończyło.. żebym przestała zwracać uwagę na te wszystkie najmniejsze szczegóły. Czy to się zmieni po przeprowadzce? Czy u Was wszystko szło bez problemów? Czy wyluzuję??? Jak to u Was było? A może już całkiem zeświruję i będę ganiała każdego bo np. ktoś palcem białej ściany dotknie..
Wiem, że jutro się obudzę i pewnie znów będzie dobrze ale dzisiaj frustracja sięgnęła zenitu i musiałam się "wygadać".
Niech mnie ktoś pocieszy i napisze, że to minie.